Wiosenne budzenie Śpiącej Królewny
Specyficzną odmianą czynionych przeze mnie regularnie wiosennych porządków, w rzeczywistości znacznie wykraczającą czasowo poza ten szczególnie motywujący do działania sezon, jest wietrzenie zakamarków rękodzielniczej pracowni. A jest gdzie zaglądać, bowiem składa się ona właściwie głównie z rozmaitych, przede wszystkim dziewiarskich zasobów, poutykanych w co najmniej kilku schowkach, rozproszonych po różnych częściach naszego niedużego, ale nadspodziewanie pojemnego mieszkania.
Takie systematyczne przeglądy mają w zasadzie dwa główne cele. Po pierwsze: spożytkowanie, a więc zmniejszenie do bardziej racjonalnych granic, nagromadzonych nicianych i włóczkowych zapasów. Po drugie: wyłowienie kolejnych zapomnianych rezydentów, ciągle niestety dość pokaźnej wielkości tzw. „kuferka wstydu,” by zadecydować o ich dalszym losie, czyli dokończyć rozpoczęty niegdyś projekt lub też ewentualnie spożytkować przeznaczone na niego materiały do realizacji jakiegoś nowego pomysłu.
Tym razem z zakurzonej krainy wiecznego zimowego snu i szydełkowego zapomnienia na wiosenne światło wychynęła rozpoczęta jakieś siedem, osiem lat temu liliowa serwetka z motywem tulipanów. Wzór zaczerpnięty został pewnie jeszcze dawniej z przepastnych czeluści Internetu. Jak to się chyba wszystkim dziergającym zdarza, przyczyną porzucenia dość zaawansowanej pracy była smutna wizja kończącej się nitki, której zapewne nie wystarczałoby na dokończenie serwety w tym jednym kolorze.
Nie chcąc specjalnie kupować całego nowego motka bawełnianej nitki Kaja 15 (50 tex 3 / 30 g / 200 m) z łódzkiej Ariadny, kolejne okrążenia wydziergałam spożytkowując resztkę bardzo podobnej, jeśli chodzi o skład i parametry, czeskiej Snehurki (50 tex 3 / 30 g / 200 m) w odcieniu pudrowego różu oraz anonimowej, bo pozbawionej już etykiety, jasnokremowej nici o perłowym połysku. Dziergałam szydełkiem o średnicy 0,9 mm. Zbliżając się do finału robótki zaczęłam trochę kombinować, więc wykończenie po raz kolejny wyszło odrobinę niestandardowo, czyli krótko mówiąc znów „po mojemu”.
Obudzenie i dopracowanie takiej robótkowej Śpiącej Królewny naprawdę dobrze mi zrobiło. Bo niby ma skomplikowany wzór, ale pracy przy niej już nie było w sumie zbyt wiele, więc szybko powstało coś całkiem efektownego i satysfakcjonującego. To była przyjemna odskocznia od bieżących projektów. Tak się jakoś złożyło, że wszystkie trzy zaliczają się do kategorii długodystansowców, pochłaniających kolejne dni, tygodnie i miesiące… Mam więc i ja swój indywidualny, dziewiarski „trening uważności”!
Jeśli spodobał Ci się ten artykuł, możesz go polubić, skomentować i/lub polecić znajomym. Dziękuję!