Biuro projektów niedokończonych

Opublikowane w Porady, Szydełkowanie przez dnia 10 lipca 2016 14 komentarzy

W pierwszej chwili, widząc powyższy tytuł, zapytacie pewnie, cóż to jest za dziwna instytucja. Ale jeśli zastanowicie się przez moment, szybko dojdziecie do tego, w czym rzecz. Jestem bowiem pewna, że każdy, kto dzierga, plecie, szyje, bądź zajmuje się jakąkolwiek inną techniką rękodzieła, nieważne, czy amatorsko, czy też zawodowo, prędzej czy później musi stworzyć takie miejsce. W zależności od tego, czym się parają i jak często odkładają im się takie niedokończone projekty, u jednych może to być ledwie pudełko, u innych zaś kosz, szuflada, skrzynka, czy nawet pokaźny kufer. Myśli się o takich składach niechętnie, choć co ambitniejszym osobom potrafią spędzać sen z powiek. Nie darmo zwykło się w rękodzielniczym żargonie nazywać je pudełkami, szufladami, czy kuferkami wstydu.

Trafiają tam robótki w różnym stadium wykonania. Niektórym brakuje zaledwie kilku ostatnich machnięć szydełkiem, drutami, bądź igłą. Inne utknęły w połowie. Bywają też ledwie zaczęte prace, które zatrzymały się jedynie na etapie pierwszych szkiców lub próbek. Nie wszystkim spośród nich pisany jest szczęśliwy finał i duma ich autorów. Niestety, większość z takich odłożonych projektów pozostaje nimi na długie miesiące lub nawet lata. Zdarzają się też niestety i takie prace, które nigdy już nie powrócą ze swojego miejsca zesłania i nikt nie przekona się, jaki drzemał w nich potencjał. Czym tak naprawdę mógł zaowocować ów porzucony w pół drogi pierwotny wspaniały zamysł.

Ale właściwe dlaczego tak się dzieje? Co sprawia, że niektóre projekty w pewnym momencie tracą szansę na realizację? Choć przyczyn jest zapewne dużo, dużo więcej, pozwólcie, że ja pochylę się nad kilkoma okolicznościami, które oddziałują na rękodzielników najbardziej destrukcyjnie:

1. To mnie przerasta!

Znajdujemy schemat lub obmyślamy projekt, który w pierwszej chwili nas zachwyca i uskrzydla. No, teraz to pokażemy sobie i światu! Ale w miarę postępu prac, a czasami nawet już na ich początku, zaczyna nas paraliżować myśl, że to jednak zbyt trudne. Niekiedy rzeczywiście jest to przysłowiowe porywanie się z motyką na słońce. Ale znacznie częściej okazuje się, że blokuje nas nie tyle brak umiejętności, co przekonanie o nim. Do tego dochodzi jeszcze lęk przed porażką i kompromitacją. Cóż można na to poradzić? Na pewno nie należy od razu brać się za najtrudniejsze projekty, bowiem zazwyczaj kończy się to jedynie zniechęceniem i frustracją. Naprawdę warto spokojnie zmierzać po kolejnych szczeblach rękodzielniczego rozwoju. Bo najważniejsze jest to, co z tej podróży wyniesiemy. Co zapamiętają, czego nauczą się nasze głowy i ręce. A na arcydzieła jeszcze przyjdzie czas…

2. Nie chcę, ale muszę…

Pragniemy uszczęśliwić kogoś samodzielnie wykonanym prezentem, lub też ktoś z naszych bliskich koniecznie chce mieć rzecz zrobioną ręcznie w tej technice, w której akurat my się specjalizujemy. Tworzymy projekt, gromadzimy narzędzia i materiały. Nic, tylko działać! Ale nagle okazuje się, że im usilniej przypominamy sobie, iż musimy i goni nas czas, tym trudniej nam zmobilizować się do pracy. Co gorsze, taka blokada zdarza się czasem nawet profesjonalistom, pracującym nad zamówieniem! Cóż więc robić w takiej podbramkowej sytuacji? Na początek radzę wziąć głęboki oddech i spróbować uspokoić rozbiegane myśli. Bo to właśnie stres i przymus sprawiają, że nasz mózg „staje dęba”. Bardzo ich nie lubi, dlatego na coraz intensywniejsze „muszę” odpowiada nam „nie chcę”. Jak można go obłaskawić i zmobilizować do współpracy? Warto zaprząc do pomocy technikę afirmacji i wizualizacji (przekonując nasz umysł, jak bardzo mocno czegoś chcemy), czyli, mówiąc najprościej, spróbować możliwie realistycznie wyobrazić sobie świeżo ukończoną pracę, satysfakcję klienta albo zachwyt obdarowanych bliskich. Widzicie to? Więc otwórzcie oczy, obudźcie głowy i ręce. I do dzieła!

3. Droga donikąd

Czasami wina za porażkę nie leży jednak po naszej stronie. Niby wszystko prawidłowo dobraliśmy: wzór, materiały, narzędzia. Prace idą pełną parą, ale efekt końcowy okazuje się być bardzo daleki od oczekiwanego. Próbujemy więc jeszcze raz. I jeszcze… I jeszcze… W rezultacie czujemy się, jakbyśmy kręcili się w kółko. Gdzie więc popełniamy błąd? Otóż być może jednak nigdzie! W takiej sytuacji warto pochylić się nad samym wzorem, bo może to właśnie w nim tkwi nasze „jądro ciemności”. Jest to szczególnie prawdopodobne, gdy zaczerpnęliśmy schemat z czeluści Internetu, w którym owszem, znajdziemy wszytko, ale bardzo trudno będzie nam, zwłaszcza, gdy jesteśmy początkujący w swojej dziedzinie, na pierwszy rzut oka zweryfikować poprawność danego schematu czy instrukcji. Trzeba także pamiętać, że błędy mogą pojawić się również w naszych autorskich, samodzielnie tworzonych projektach. Więc zamiast rwać włosy z głów, bądźmy czujni, bo w ten sposób być może uda nam się zaoszczędzić sporo cennego czasu i nerwów, zawracając w porę ze źle obranej twórczej drogi.

4. I co? I nic!

No dobrze, udało nam się szczęśliwie ominąć mielizny błędnych schematów i instrukcji oraz pułapki własnego, nieco leniwego z natury, umysłu. Zabieramy się więc dziarsko do pracy. Niby jakoś idzie, ale ciągle opornie i nie możemy się na dobre rozkręcić. Bo wciąż coś plącze się i supła. Za krótkie to, albo za długie. I jakieś takie krzywe… A tak się przecież staramy… No właśnie! Oprócz starań i dobrych chęci potrzeba nam czegoś jeszcze. Przede wszystkim wiedzy oraz wprawy, która podpowie nam prawidłowy dobór materiałów, narzędzi i samej techniki. Dzięki niej unikniemy stresujących efektów źle dobranych nici, włóczek, igieł, drutów lub szydełka, a także błędnie odczytanych wzorów czy ściegów, zaś oczekiwane równe rzędy oczek nie zamienią się nam w podejrzane gruzły i węzły. Potrzebujemy również maksymalnego skupienia i uwagi, adekwatnego do stopnia trudności naszej pracy. Pozwoli nam to prawidłowo odczytać wzór, a nie tylko prześliznąć się po nim wzrokiem. Nie pogubić koralików, nie poplątać nici jakimś nieuważnym gestem… I wreszcie najważniejsza sprawa: motywacja. Bo to ona tak naprawdę musi być pierwszym materiałem, po który sięgniemy zaczynając każdą nową robótkę. Więc zanim ustalimy co i z czego będziemy robić, zapytajmy samych siebie, po co i dlaczego się za to bierzemy. Co chcemy przez naszą pracę powiedzieć lub dać sobie i światu.

5. Pomyślę o tym jutro…

Zdarza się również, że pracując nad jakąś robótką, nieważne, czy korzystamy z gotowego wzoru, czy jest to nasz autorski projekt, popełniamy jeszcze jeden bardzo istotny błąd. Jest nim zła organizacja czasu. Chwilę, w której zabierzemy się za naszą pracę, odsuwamy często gdzieś na koniec dnia, zazwyczaj pełnego napięcia, zajęć i wyzwań. W rezultacie chwytamy za szydełko, druty itp. mocno zmęczeni i rozkojarzeni, a po kilku oczkach lub ściegach rzucamy wszystko w kąt i idziemy spać. Lub, jeśli mamy nieco więcej sił i zapału, ślęczymy nad robótką do głębokiej nocy, a bywa, że i do świtu. Rano cienie pod oczami i kondycja zombie gwarantowane. Po kilku takich seansach wyraźnie czujemy, że to jednak nie był dobry pomysł. Odkładamy więc nasz projekt na weekend, urlop lub inny bliżej nieokreślony czas przyszły. W rezultacie wracamy do niego coraz rzadziej i rzadziej, aż wreszcie bezpowrotnie ląduje na dnie koszyka lub szuflady. Jedyną receptą na to, by ustrzec się podobnego finału, jest dobry robótkowy „biznesplan”. Jeśli jesteśmy naprawdę bardzo zapracowani, obiecajmy sobie, że na nasze ukochane rękodzieło poświęcimy minimum pół godziny dziennie. Ale codziennie, beż żadnych wymówek! Bo, jak we wszystkim co robimy, systematyczność przynosi znacznie lepsze efekty, niż nagłe zrywy, a potem szukanie pretekstu do przerw, ciągnących się w nieskończoność…

6. Wrócę, wrócę na pewno…

Na drodze do szczęśliwego zakończenia naszej robótki może stanąć jeszcze jedna nieoczekiwana przeszkoda. A właściwie konkurencja. Zdarza się bowiem, że nagle nawinie się nam przed oczy inny, pozornie znacznie atrakcyjniejszy schemat lub wpadnie do głowy nowy, jeszcze ciekawszy pomysł. Odkładamy więc dotychczasową pracę i zaczynamy zmagania od początku, ale już pod innym hasłem. Obiecujemy sobie jednak oczywiście, że do poprzedniej robótki na pewno za jakiś czas wrócimy. Czasem dotrzymujemy danego jej i sobie słowa, ale często dzieję się tak, że rozstajemy się z nią na długie miesiące lub nawet lata. Albo już na zawsze… Jak więc oprzeć się przemożnej pokusie nowych pomysłów i wzorów? Część osób potrafi ogarnąć jednocześnie nawet kilka rozpoczętych prac, jedną trzymając w domu, inną zabierając w podróż lub mając zawsze w torebce, bo a nuż zdarzy się korek na drodze, czy kolejka u lekarza… Jeśli nie mamy takiej podzielności rękodzielniczej uwagi, spisujmy nowe pomysły, odkładajmy w osobne miejsce intrygujące nas wzory. Gdy skończymy to, nad czym właśnie pracujemy, wróćmy do naszych notatek. Czas sam zweryfikuje nasze zachcenia. Być może to, co kusiło nas jeszcze miesiąc temu, teraz miniemy zupełnie obojętnym wzrokiem. Ale jeśli nam nie przeszło, to wyraźny znak, że czas zacząć przygodę z nową robótką. Nie dajmy jej dłużej czekać!

7. Ani oczka więcej!

Gdy nad jakimś projektem pracujemy już bardzo, bardzo długo, bo jest duży, skomplikowany lub wieloelementowy, czasem zdarza się tak, że w pewnym momencie dopada nas marazm i zniechęcenie. Jesteśmy znudzeni i zmęczeni monotonią naszej pracy. Z każdym dniem coraz bardziej brakuje nam do niej serca i cierpliwości. Finał majaczy gdzieś daleko na horyzoncie, lecz my już nie mamy siły, by podążać za jego wizją. Odłożenie takiej długoterminowej pracy i zajęcie się czymś, co znacznie szybciej przyniesie zadowalający efekt, czasem może pomóc, ale niesie zarazem ryzyko całkowitego porzucenia naszego wielkiego dzieła. Można również próbować krótkiego odpoczynku i powrotu do pracy, by zacisnąwszy zęby i jednak dotrwać do upragnionego końca. Tu nie ma jednej, uniwersalnej recepty. Każdy taką eksperymentalną kurację musi niestety przeprowadzić na sobie samodzielnie.

8. Perfekcyjna Pani Pracowni

Oprócz wspomnianego wcześniej oporu, jaki może wywołać presja czasu i konieczności wykonania jakiejś pracy, w naszych głowach tkwi jeszcze kilka pułapek, o których warto wiedzieć i spróbować zawczasu ominąć je lub rozbroić. Pierwszą z nich jest przesadny perfekcjonizm, który dopada część rękodzielników na różnych etapach ich twórczości. Zdarza się, że już sam projekt przyszłej robótki szlifujemy niemal w nieskończoność, nieopatrznie zbyt wysoko podnosząc sobie poprzeczkę. Potem kontrolujemy w maksymalnym skupieniu i napięciu każde oczko, ścieg czy cięcie. I poprawiamy, poprawiamy, poprawiamy… Bo wciąż nie jesteśmy zadowoleni z osiągniętego efektu. Rośnie w nas rozgoryczenie i frustracja, ponieważ, wiemy to na pewno, potrafimy zrobić to lepiej i staranniej. Ideał jest przecież tuż, tuż, na wyciągniecie ręki… Otóż nic bardziej mylnego i szkodliwego! Dlaczego? To bardzo proste! Ten wyśniony, absolutny ideał po prostu nie istnieje! I to nie tylko w samym rękodziele, ale w każdej innej dziedzinie ludzkiej działalności. Owszem, możemy i nawet powinniśmy zbliżać się do niego. Ale zawsze na miarę naszych realnych możliwości. Nie karzmy więc siebie samych za to, co niemożliwe. Za to, że nie jesteśmy w stanie sięgnąć własnymi rękami do gwiazd…

9. Wyżej, mocniej, dalej…

W naszym rozwoju, nie tylko rękodzielniczym zresztą, blokować nas może również zgubny nawyk porównywania swoich dokonań z osiągnięciami innych. Przyglądamy się z zazdrością pięknym, dopracowanym w szczegółach projektom i niemal natychmiast uruchamia się w nas pragnienie dorównania ich autorom. A po chwili spoglądamy na swoje własne dzieła i mina nam rzednie na myśl o tym, jak daleka droga przed nami. Wszelkie rywalizacje i porównania są bowiem niczym miecz obosieczny. Z jednej strony mogą stymulować nasze ambicje, mobilizując do rozwoju i wzmożonej aktywności. Z drugiej zaś często paraliżują, podsycając jedynie frustracje i kompleksy. Jeśli już więc zerkamy na dokonania innych twórców, róbmy to mądrze. Popatrzcie na swoje pierwsze i najnowsze prace. Jak wiele już się nauczyliście! I uczycie się każdego dnia, wciąż pnąc się do góry i osiągając kolejne poziomy wtajemniczenia. A że do mistrzostwa jeszcze sporo Wam brakuje? To nic. Pomyślcie, ile przygód, odkryć, niespodzianek i zachwytów, ile tajemnej wiedzy ciągle przed Wami!

10. Mój drogi wrogu…

Istnieje jeszcze jeden, być może nawet najgroźniejszy demotywator, mogący nader skutecznie zniechęcić, nie tyle do konkretnego projektu, co do twórczości rękodzielniczej w ogóle. W dobie komputeryzacji i niemal powszechnego dostępu do Internetu zwiemy go z angielska hejtem, ale jest znacznie starszy i daleko wykracza poza wirtualną rzeczywistość. W naszej globalnej wiosce daje się jednak szczególnie we znaki. Domniemanych lub prawdziwych przyczyn niechęci, z jaką spotyka się idea rękodzieła, jest wiele. Nie czas tu jednak i nie miejsce, by je wszystkie wymienić i zanalizować. Każdy z Was zapewne choć raz doświadczył działania takiej destrukcyjnej energii. Wypowiedzi typu: „Chciało ci się?!”; „Szkoda na to czasu i pieniędzy”; „Zajmij się wreszcie czymś porządnym!”; „Tylko jakieś bzdury Ci w głowie!”, niektórzy mogą usłyszeć z ust zarówno obcych, jak i członków rodziny lub przyjaciół, a więc teoretycznie najbliższych, dobrze nas znających i rozumiejących osób. Takie uwagi bolą najbardziej… Trudno się przed nimi obronić, bo do ludzi, którzy w ten sposób leczą swoją niemoc, lenistwo lub kompleksy, większość naszych argumentów zwyczajnie nie trafia. Ale to wcale nie oznacza, że należy kłaść uszy po sobie! Najważniejsze, to nie dać zdeptać siebie i swojej pasji! Na szczęście oprócz plujących jadem nienawistników, Internet pełen jest również podobnych Wam pasjonatów. Warto ich odnaleźć (chociażby na licznych facebookowych grupach tematycznych lub poświęconych rękodziełu blogach). A może jednak pewnego dnia znajdzie się blisko Was jakaś ciocia lub babcia, która nieoczekiwanie pochyli się nad waszą robótką, poklepie Was z czułością i uznaniem po plecach, a potem uśmiechnięta i lekko wzruszona powie: „Dobrze Ci idzie, dziecko!”

Uff, ale się rozpisałam! Patrzę na licznik słów i własnym oczom nie wierzę! Jeśli wraz ze mną dotrwaliście do tego momentu, przeczytaliście moje „mądrości” i obejrzeliście zdjęcia, którymi je okrasiłam, pomyślicie sobie zapewne: „Nasypała tutaj dobrych rad, niczym z rękawa, a u niej samej niedokończone robótki aż wylewają się z kufra!” Ano niestety, niemal wszystkie opisane powyżej przyczyny także mnie skutecznie potrafią odciągnąć od dziergania. Jeśli Was to pocieszy, mnie również, choć szydełkuję już od wielu lat, zdarzają się kiksy i błędy, spadki motywacji, zniechęcenie lub brak cierpliwości. Dopadają mnie kompleksy, niebezpieczne porównania i pochopne zachwyty nad nowymi projektami. Na szczęście moi najbliżsi zawsze cenili i wspierali moją „niewinną szajbę”, więc jedynie ostatni punkt zupełnie mnie nie dotyczy. Całą resztę rad przetestowałam i nadal testuję na własnej, wciąż jeszcze zbyt miękkiej i mało odpornej, mentalnej rękodzielniczej skórze.

Na sam koniec, w nagrodę dla tych, którzy jeszcze nie zasnęli, w kilku zdaniach opowiem o samym „kuferku wstydu” i jego niechlubnej zawartości. Jak już zdążyliście zauważyć, moje prywatne biuro projektów niedokończonych mieści się w miniaturowym stylizowanym kufrze podróżnym. Został wykonany z bejcowanego drewna i patynowanej skóry, w pięknych ciepłych odcieniach brązu. Takim cackiem wiele lat temu, na okoliczność imienin, uszczęśliwili mnie Rodzice. A co konkretnie obecnie się w nim kryje? Jeśli popatrzycie uważnie na zdjęcia, dostrzeżecie między innymi dwa obrusy. Jeden biały, rozpoczęty jakieś pięć lat temu, przeznaczony na duży przedwojenny stół, królujący w naszym pokoju. Ale zabrakło mi cierpliwości, by go dokończyć. Drugi zaś, mniejszy, w odcieniu miodu, wykonywany jest z łączonych elementów. Zaczął powstawać jeszcze podczas ubiegłorocznej podróży poślubnej. Jednak od początku nie wychodził tak, jak tego oczekiwałam. Oczywiście w kuferku wylądowała również garść rozpoczętych serwetek. Większość z nich w klasycznych bielach lub odcieniu écru. Ale jest też różowa, niczym sorbet malinowy oraz ciemnozielona, łączona z grubym płótnem w identycznym, szmaragdowym odcieniu. Na swój „grande finale” czeka już od sześciu, może siedmiu lat… Są również dwa bieżniki, poszewka na poduszkę, kilka próbek, dziś już nawet nie pamiętam do czego… Chyba najwyższy czas na remanent i powrót do przynajmniej kilku starych projektów, bo w moim niechlubnym kuferku już powoli zaczyna brakować miejsca…

Jeśli spodobał Ci się ten artykuł, możesz go polubić, skomentować i/lub polecić znajomym. Dziękuję!

Tagi: ,

Komentarze (14)

  1. Wioletta Turowska pisze:

    Witam serdecznie 🙂
    Bardzo ciekawie opisany sposób podejścia do tego typu pracy…pozwoliłam siebie ten artykuł udostępnić…
    Przy okazji bardzo serdecznie zapraszam to publikowania swoich wpisów na grupie fb, z miłą chęcią poczytam inny kolejny wpis…
    Pozdrawiam 🙂

  2. Arachne pisze:

    Dobry wieczór. 🙂 Dziękuję. Cieszę się, że udało mi się zainteresować Panią moimi przemyśleniami. Proszę tylko podpowiedzieć, o którą facebookową grupę dokładnie chodzi. Pozdrawiam. 🙂

  3. Niesamowity Kuferek pisze:

    Wprawdzie nie dzierżawy ale również miewam niedokończone prace. Kufer jest tak cudowny że się napatrzeć nie mogę.

  4. Arachne pisze:

    Zarówno ja, jak i sam kuferek cieszymy się z uznania. 🙂 Zwłaszcza, jeśli komplementuje nas Niesamowity Kuferek. 😉

  5. BogMata pisze:

    No cóż, przeczytałam i wszystko to prawda!
    Staram się by ten mój kuferek a raczej pudełko na razie surowe, nie zawierał zbyt wielu nieskończonych rzeczy, ale są. Najważniejszym punktem, który dezorganizował moje działania, to była zła organizacja czasu. Obecnie zmieniłam to i już pomalutku krok za krokiem zmieniam swoje nawyki związane z czasem.

  6. Arachne pisze:

    Ja też miałam i nadal jeszcze największy kłopot mam właśnie z organizacją czasu. Ale pracuję nad tym!

  7. Sabina pisze:

    To ja dodam jeszcze od siebie że często zostawiam jakieś zaczęte prace żeby w późniejszym czasie wykorzystać taki wzór, a i zaznaczę że nie szydełkuje.

  8. Arachne pisze:

    Każdy ma swoje sposoby. A powyższe problemy i rady dotyczą wszystkich dziedzin rękodzieła.

  9. Urszula Kanik pisze:

    Sama prawda! Po kilku latach przerwy wróciłam do szydełkowania z mocnym postanowieniem, że tym razem co zacznę to skończę… Nie ma siły, już mam kilka zaczętych projektów i nowe pomysły w głowie. A na dokończenie czeka projekt sprzed lat, narzuta z kwadratów, ciągle się łudzę, że znajdę pasujące nici i dokończę i tak już chyba 10 lat…. Pozdrawiam i życzę wytrwałości wszystkim rękodzielnikom 🙂

  10. Arachne pisze:

    Dziękuję w imieniu własnym i innych rękodzielników. 🙂 Pozdrawiam serdecznie, również życząc niegasnącego zapału, cierpliwości i wytrwałości. I czasu na realizację wszystkich projektów…

  11. kati k pisze:

    Ja jestem pod pkt 6. i pod 9 …. i pod 5 ….
    A właśnie mam zamiar sięgnąć po odłożone na później i pokonane przez nowe 😉

  12. Arachne pisze:

    Trzymam kciuki za wytrwałość i konsekwencję w działaniu. 🙂

  13. Dana pisze:

    Dziergam na drutach. Mam kilka niedokończonych projektów, czyli tzw. ufoków 🙂 One mnie tak denerwują, że jak najszybciej staram się je dokończyć. Obiecuję sobie, że więcej ich nie będzie. Powstają z powodu mojej weny, która wciąż mi coś nowego podpowiada. Pozdrawiam i zapraszam do obejrzenia tego, co udało mi się zrobić 🙂 http://wharmonii.blogspot.com/

  14. Arachne pisze:

    Oj tak, znam to! 😉 Za dużo pomysłów, a za mało rąk i czasu. Bardzo ciekawy i ładny blog. Będę zaglądać. Pozdrawiam. 🙂

Zostaw ślad po sobie!