Robótkowe cytaty: „Powrót na Staromiejską”

Opublikowane w Księga cytatów, Polecam przez dnia 10 sierpnia 2016 12 komentarzy

Nasza zabawa nadal trwa!

Księga Cytatów Robótkowych czeka na kolejne wpisy!

Nowy cytat w każdą środę!

Zdjęcie pochodzi ze strony: www.woblink.com

Ostatnio podsuwałam Wam niemal same poważne cytaty z książek skłaniających do skupienia, zadumy i refleksji. Ale przecież mamy wakacje! Czas więc na coś lżejszego. Obszerny fragment, który za chwilę przeczytacie, pochodzi z pierwszych stron powieści Anny Mulczyńskiej, pt. Powrót na Staromiejską. Do naszej Księgi Cytatów Robótkowych wpisujemy go dzięki Monice Hanzel.

Główna bohaterka, po kilku latach spędzonych w Szwecji, jako młoda rozwódka wraca do Polski. Będąc wielką miłośniczką i znawczynią robótek ręcznych, a zwłaszcza tajników szycia amerykańskich patchworkowych kołder, w odziedziczonym po dziadku zakładzie zegarmistrzowskim przy tytułowej ulicy Staromiejskiej otwiera sklepik ze wszelkimi krawieckimi i dziewiarskimi „przydasiami”.

Oczywiście pojawia się wątek miłosny, słodko-kwaśne perypetie piętrzą się, niczym krem na muffince. Ale rzecz jasna wszystko zmierza do upragnionego finału. Ponieważ kompletnie nie znam się na szyciu, a na patchworkach tym bardziej, niestety nie umiem ocenić warstwy merytorycznej, jednak sama opowieść zgrabnie wpisuje się w nurt tzw. literatury kobiecej. A z takimi opowiastkami jest tak, jak z muffinkami właśnie. Niby kaloryczne i niezbyt zdrowe, ale pałaszuje się je ze smakiem….*

Weronika Peterson z lubością wsłuchiwała się w dźwięk, jaki wydawała cięta z beli bawełna. Chrup, chrup, chrup. Ostre i ciężkie krawieckie nożyce z chrzęstem przesuwały się wzdłuż barwionej na seledynowy odcień tkaniny obsypanej drobnymi kwiatuszkami, a drewniany stół potęgował ten dźwięk. Łączka. Tak nazywała podobne wzory babcia Janka, gdy szyła dla Weroniki lub jej siostry letnie sukienki z cienkiego, trochę tandetnego perkalu upolowanego w trudnych czasach w domu towarowym. Materiał, który Weronika miała przed sobą, nie był ani cienki, ani tandetny. Jeśli chodzi o tkaniny, to jej ucho nigdy się nie myliło. Po samym odgłosie, jaki bawełna wydawała podczas cięcia, potrafiła bez problemu rozpoznać, czy ma do czynienia z wysokogatunkowym produktem, czy raczej z marnym materiałem. Te marne z reguły brzmiały podczas cięcia jak nienastrojony instrument, później sprawiały sporo kłopotów podczas szycia, a na koniec, po kilku latach, nadawały się do wyrzucenia.

Przez okna Robótkowa wpadały ostatnie promienie słońca, malujące na beli bawełny własne esy-floresy, co sprawiało, że wzór rozkwitał pod ich dotykiem. Weronika dojechała nożycami aż do krańca beli, przecięła z chrzęstem grubszy brzeg, naciskając mocniej ostrza, i wygładziła odcięty kupon, po czym złożyła go w zgrabną kostkę. Zawinęła dokładnie tkaninę na beli, nakleiła na odciętym krańcu paseczek bezbarwnej taśmy i odstawiła belę na półkę, a potem sięgnęła po kolejną. Powtórzyła cały proces od początku: rozwinięcie z furkotem beli na stole, wygładzenie materiału, odmierzenie miarką sporego fragmentu, odcięcie, tyle że tym razem cięła nie łączkę, a kropkowany wzorek. Gdy przed sobą miała już pięć różnych tkanin poskładanych w równe kwadraty, ułożyła je jeden na drugim w miękki pakiecik i przewiązała wstążką. Sięgnęła po przedziurkowany kartonik z wydrukowanym tekstem „Zestaw: W moim ogrodzie”, przełożyła przez dziurkę kraniec wstążeczki i uformowała z niej równą kokardkę.

Na półce za sobą miała już całkiem sporo takich paczuszek. Każda z nich liczyła po pięć różnych wzorów najlepszej amerykańskiej bawełny, dopasowanych kolorystycznie. „Pięć tłustych ćwiartek – 44 zł” – nabazgrała na metce. Miała niemal pewność, że od chwili, kiedy umieściła napis „tłuste ćwiartki” na półce, będzie zasypywana pytaniami, co to za diabeł te ćwiartki i z czym to się je. Była jednak na to przygotowana. Określenie „tłusta” zawsze budziło zainteresowanie, ponieważ nie pasowało do tkaniny, kojarzyło się jednoznacznie z plamami. A przecież tłusta ćwiartka to po prostu jedna czwarta jarda materiału. Czystego i chrupiącego podczas cięcia jak smakowita papryka albo marchewka. Albo jak rwana na kawałki krucha sałata. Cięta na kupony bawełna zdaniem Weroniki wydawała identyczny dźwięk jak smakowite warzywa krojone ostrym nożem. Istniały także chude ćwiartki i one także były wielkości jednej czwartej jarda. Cała tajemnica polegała na odpowiednim podzieleniu tkaniny.

– Jard to mniej więcej dziewięćdziesiąt jeden centymetrów, niecały metr – tłumaczyła ciekawskim. – Wyobraź sobie kupon materiału o wymiarach dziewięćdziesiąt jeden na jakieś sto dwanaście centymetrów. Jeśli podzielisz go na cztery części, tnąc od jednego fabrycznego brzegu tkaniny do drugiego, otrzymasz ćwiartki chude. Jeśli zaś najpierw podzielisz kupon na pół, tnąc od brzegu do brzegu, a następnie każdy z kawałków przetniesz wszerz, dostaniesz ćwiartki tłuste!

Takie kupony sprzedawano najczęściej w amerykańskich sklepach z produktami do patchworku. Chociaż chude ćwiartki cięło się prościej, większość kupujących wolała dostawać kupony w „tłustej” wersji. Z tych zgrabnych prostokątów łatwiej było cokolwiek wykroić niż z długich i wąskich pasków. Mnóstwo wzorów na patchworki opierało się na takich właśnie kawałkach tkaniny. Na odwrocie wielu powykładanych na regałach ulotek z projektami kołder patchworkowych widniały instrukcje szycia brzmiące: „Dwie tłuste ćwiartki tkaniny w groszki z kolekcji Wiosna, trzy tłuste ćwiartki jednobarwnej bawełny, jedna tłusta ćwiartka materiału w serduszka z kolekcji Miłość”. Według Weroniki instrukcje te wyglądały niemal jak gotowe przepisy na jakieś łakocie. Weź w garść tyle mięsistej bawełny w serduszka, ile zdołasz chwycić, dołóż do tego kilka skrawków materiału w paski i półtora metra kropeczek, a otrzymasz najmiększą i najpiękniejszą patchworkową kołdrę świata. Brzmiało kolorowo i smakowicie.

[…]

Anna Mulczyńska: Powrót na Staromiejską. Wydawnictwo Nasza Księgarnia. Warszawa 2014

 Zachęcam Was również do lektury pozostałych robótkowych cytatów, a może i całych polecanych przy okazji książek. Mam nadzieję, że znajdziecie wśród nich coś dla siebie (link tutaj).

————————————

*Nie ma to jak, będąc na diecie, marzyć o muffinkach… Ale siostra piecze takie cuda…

Jeśli spodobał Ci się ten artykuł, możesz go polubić, skomentować i/lub polecić znajomym. Dziękuję!

Tagi: ,

Komentarze (12)

  1. MammaMai pisze:

    Właśnie dorwałam drugą część książki. Jak będzie cytat to dam znać.

  2. Arachne pisze:

    Świetnie! Jeśli będzie, a pewnie tak, to na pewno powędruje do Księgi! 🙂

  3. Ja chcę taką książkę !

  4. Arachne pisze:

    W księgarniach na pewno jest. Z Internetu też da się ściągnąć.

  5. Arachne pisze:

    Proszę bardzo. 🙂 Powstała również druga cześć: „Przyjaciółki ze Staromiejskiej”. Można kupić w pakiecie.

  6. Danuta Jarosz pisze:

    Środa to dla mnie święto…uwielbiam robótkowe cytaty 🙂

  7. Arachne pisze:

    Ogromnie się cieszę! 🙂 To najmilszy komplement. I najlepsza motywacja, by dalej buszować po książkach… Pozdrawiam serdecznie. 🙂

  8. Danuta Jarosz pisze:

    Środa była i co? Pusto 🙁

  9. Arachne pisze:

    Nieprawda! Środowy cytat był, o proszę tutaj:
    http://www.arachneart.pl/ksiega-cytatow/robotkowe-cytaty-miasteczka/
    Warto zaglądać na blog, a nie tylko na fanpage i grupy na Facebooku.

  10. kati k pisze:

    Bardzo oryginalne ujęcie tematu 🙂
    Czytało się z przyjemnością 🙂

  11. Arachne pisze:

    Bo to zdaję się jest książka, która ma sprawiać przed wszystkim przyjemność. 😉

Zostaw ślad po sobie!