Sentymentalne spotkanie po latach
Kto odwiedza i czytuje tego bloga, choć trochę znając jego autorkę, ten wie, że trwające jeden lub kilka sezonów rękodzielnicze mody i trendy zazwyczaj nie robią na mnie wrażenia. Powrót do wyplatania techniką makramy nie jest to więc efekt owczego pędu i zbiorowego amoku pod hasłem „bo wszyscy plotą”, lecz przyjemne, sentymentalne spotkanie po latach. Jak policzyłam, prawie dwudziestu…
Pierwsze węzły zaczęłam bowiem wiązać już w szkole podstawowej, należąc do tego pokolenia, które szczęśliwie jeszcze załapało się na lekcje ZPT. W przeciwieństwie do szydełkowych katastrof, o których pisałam już kiedyś (tutaj), szło mi całkiem nieźle. Potem był czas brazylijskich „bransoletek przyjaźni”, wyplatanych z kilku, a czasami nawet kilkunastu pasm kolorowych mulin. Dosłownie na kolanie, bo dla wygody robótkę w trakcie plecenia zazwyczaj przypinało się dużą agrafką do nogawki spodni.
A później była długa, długa przerwa… Oczywiście, po drodze zdarzały mi się różne drobne makramowe wprawki lub pojedyncze elementy w pracach, wykonywanych mieszanymi technikami. Ale dopiero na początku tego roku, odpoczywając po świątecznym szaleństwie, wróciłam do plecenia, sukcesywnie przypominając sobie, jak to się robi. Na razie pomiędzy szydełkową chustą, obrusem, któremu ciągle jeszcze brakuje nieco oczek do finału, a wielkanocnym decoupagem, nie powstało zbyt wiele prac.
Uznałam nieskromnie, że kilka z nich już nadaje się do pokazania światu. Łapacz snów o gęstych, geometrycznych splotach, rozpiętych na białej, metalowej obręczy, ozdobiony jedynie frędzlami oraz plecionymi piórami, powstał z miękkiego bawełnianego sznurka bez rdzenia, grubości 3 mm, w dwóch odcieniach szarości. Przy okazji przekonałam się, jak dobrze daje się on usztywniać i formować. Aby nieco przełamać jego monotonną matowość, dodałam jeszcze trzy szarozielone ceramiczne kulki.
W pracy nad aniołem było tyle samo, o ile nie więcej, mozolnego czesania i przycinania włókien, co właściwego plecenia. Ale przynajmniej spożytkowałam całkiem sporo sznurkowych ścinków i resztek. W kontraście do jasnych, usztywnianych skrzydeł i miękkiej, obszernej białej szaty, anielskie oblicze okazało się być ciut tajemnicze, mroczne i chłodne, a to za sprawą dużego, ciemnoszarego korala.
Drugi łapacz snów to również efekt zabawy zachomikowanymi tu i ówdzie przydatnymi drobiazgami. Księżycowy sierp jest kombinacją dwóch metalowych fiszbin, odpowiednio przygiętych i połączonych, a potem ciasno owiniętych woskowanym sznurkiem. Wśród podkreślających charakterystyczny kształt luźnych zwojów „zaplątał się” ciemnozielony koral. A trzy podłużne, w jaśniejszym odcieniu, wplotłam w środkowy element, zwisający z dolnej krawędzi półobręczy. Dodałam jeszcze dwa ciasno skręcane, lekko błyszczące sznurki oraz pasma perłowobiałej dratwy. I moja „księżycowa kometa” gotowa!
Dotychczas pogoda bywała mocno kapryśna i długo bliżej jej było do zimy lub później jesieni, niż do wiosny. Nawet teraz nie rozpieszcza nas jeszcze nadmiarem słońca i ciepła. Moje pierwsze po latach makramowe plecionki też przybrały chłodne, stonowane barwy. Ale, choćby nawet drobnymi krokami, nadchodzi pora zieleni i kwiatowych barw. Czas przetrząsnąć zapasy tego i owego kolorowego…
Jeśli spodobał Ci się ten artykuł, możesz go polubić, skomentować i/lub polecić znajomym. Dziękuję!
Tagi: anioł, dekoracja wnętrz, sznurek bawełniany, sznurek woskowany, łapacz snów
Kasiu to jest piękne.
Dziękuję. 🙂
Żono! Dwusetny wpis na blogu, gratulacje! Ciekawe, co przyniesie przyszłość? Trzymam kciuki za pomyślną realizację kolejnych projektów.
Dziękuję, drogi Mężu. Przyszłość, przynajmniej tę robótkową, widzę w tęczowych barwach. Tyle jeszcze kolorowych motków do przerobienia…