Od trzeciego wejrzenia

Opublikowane w Aktualności, Biżuteria, Szydełkowanie przez dnia 19 października 2015 4 komentarze

Dokładnie dziś blog Arachne Art obchodzi swoje trzecie urodziny. Pomyślałam, że to dobra okazja, by trochę powspominać o tym, jak to z tym moim szydełkowaniem, a właściwie jego początkami, było…

Są uczucia, które wymagają czasu, by móc dojrzeć. Moja miłość do szydełkowania nie narodziła się od pierwszego, ani nawet od drugiego wejrzenia. Najpierw, dawno temu, mała Kasia z przerażeniem myślała o kolejnych lekcjach ZPT (starsze pokolenie dobrze wie o czym mówię, młodszym wyjaśniam, że chodzi o Zajęcia Praktyczno-Techniczne, z podziałem na kobiece i męskie czynności, od robienia kanapek po szycie na maszynie i od wbijania gwoździ do pracy na tokarce). Zadania szydełkowe zaliczałam tylko dzięki Mamie, która ofiarnie dziergała różne drobiazgi, bo moje suplaste, koślawe wytwory nie nadawały się absolutnie do niczego. Minęło jednak kilka lat i umiarkowanie zbuntowana nastolatka zaczęła szukać pomysłu na siebie. Z zapartym tchem podziwiając małe i te nieco większe dzieła uzdolnionych rąk nieżyjącej już babci i jednej z ciotek, doszła do wniosku, że może to całe szydełkowanie nie jest aż tak straszne i trudne. Podkradła więc babcine szydełko i resztki starych włóczek, i zaczęła kombinować… Dobrze, że do dziś nie przetrwało prawie nic z mojej ówczesnej twórczości, bo ogromny zapał nie przekładał się niestety na jakość wykonania. A że mając naście lat człowiek jest zazwyczaj mocno niecierpliwy, więc znów szydełko poszło w kąt, tym razem na dłużej.

Aż do pewnego sierpniowego dnia 2003 roku. Mieszkałam jeszcze wówczas z Rodzicami. Mój pokój na chwilę przestał istnieć, nawiedzony kataklizmem pod złowieszczym hasłem „remont”. Cały osobisty mikrokosmos tkwił spakowany w pudłach, a ja nudziłam się, niczym przysłowiowy mops. I wtedy natknęłam się na zestaw poradników o szydełkowaniu. Wiedziona zawartymi w nich instrukcjami zakupiłam odpowiedniej grubości nici i szydełko. No i zaczęłam dziergać. Moją pierwszą pracą był bieżnik o wymiarach ok. 40 x 100 cm, wykonany techniką siatki filetowej, ozdobiony motywem owoców i liści. Choć jeszcze daleki od ideału, na szczęście w niczym nie przypominał już koślawych koszmarków, jakie dawniej wychodziły spod moich rąk. Dziergałam z takim zapałem, że szydełko aż piekło w dłonie, na których zrobiły się pierwsze odciski, serweta zaś niemal rosła w oczach, bo dziergałam nawet po 20-30 rzędów dziennie. Tym razem „złapałam bakcyla” i hoduję go do dziś.

Nigdy nie udało mi się policzyć wszystkich wykonanych od tamtej pory prac, ale z pewnością byłaby to suma trzycyfrowa. Ciągle doskonalę znane mi już techniki i uczę się czegoś nowego. Sama również chętnie eksperymentuję, jednak z niesłabnącą przyjemnością wracam do klasycznego filetu. Gdy Qrkoko ogłosiła niedawno na swojej stronie konkurs Początki z rękodziełem, wybór techniki wykonania zgłaszanej pracy był więc dla mnie oczywisty. Nawiązaniem do pierwszej „oficjalnej” szydełkowej robótki jest również motyw roślinny, tym razem samodzielnie zaprojektowany. Niewielki prostokąt o wymiarach 6,8 x 5,7 cm, wydziergany z dwóch połączonych poliestrowych nici krawieckich F.N. Amanda Arena 120 w jaśniejszym i ciemniejszym odcieniu zieleni khaki, szydełkiem 0,7 mm, rozpięłam na własnoręcznie wykonanej drucianej ramie, metodą obdziergiwania razem ramki oraz krawędzi robótki. Ażurowy medalion połączyłam z prostym naszyjnikiem, wykonanym z wiązki pięciu sznurków jubilerskich o nieco innym odcieniu zieleni. Drobny kontrast dla matowych powierzchni stanowią metalowe elementy wykończenia w kolorze srebrnym: trójkątna zawieszka (tzw. krawatka), głębokie końcówki do wklejania oraz zapięcie, czyli karabińczyk i kółeczko typu sprężynkowego.

Gdy spoglądam na swoje prace wykonane kilka lat temu, z radością stwierdzam, jak długą drogę mam za sobą i ile na niej osiągnęłam. Ale bynajmniej nie osiadam na laurach, zwłaszcza, że z natury jestem bardzo samokrytyczna. Relaksująca, doskonale odstresowująca zabawa, a zarazem twórcza praca trwają więc i będą trwały nadal. Jeszcze tyle wzorów i nowych pomysłów czeka na realizację…

Jeśli spodobał Ci się ten artykuł, możesz go polubić, skomentować i/lub polecić znajomym. Dziękuję!

Tagi: , , ,

Komentarze (4)

  1. Szydełkowa pasja Kaśki pisze:

    Ja muszę się przyznać, że bardzo lubiłam ZPT. 😉 Obojętne czy były to „babskie” czy „męskie” zajęcia chętnie na nie chodziłam, gdyby jeszcze Pani od ZPT była fajniejsza to w ogóle byłoby super. 😉 Świetna biżutka, mam słabość do każdej biżuterii a do takiej szczególnie. Obiecuję sobie, że kiedyś też coś stworzę, ale na razie poprzestaję na chęciach. Pozdrawiam 😉

  2. Arachne pisze:

    Niestety, dla mnie ZPT były szkolną traumą. Być może również właśnie przez niesympatyczną nauczycielkę. Dziękuję, ostatnio „siedzę” głównie w biżuterii, choć niewiele jej zostawiam dla siebie. Spróbuj koniecznie! Świetna, twórcza zabawa, tym bardziej satysfakcjonująca, że dość szybko ma się coś gotowego do noszenia. Pozdrawiam. 🙂

  3. Bardzo ciekawa biżuteria. Gratuluję trzeciej rocznicy blogowania. A ZPT… mam różne wspomnienia. Nie zawsze przyjemne. Koszmar konieczności nauczenia się budowy pieca martenowskiego prześladował mnie przez lata. Uwielbiałam za to książkę do klasy piątej, w której były robótki „dziewczyńskie” – druty, szycie i szydełko 🙂
    Pozdrawiam.

  4. Arachne pisze:

    Serdecznie dziękuję. 🙂 Czas tak szybko płynie… Na budowę pieca na szczęście się nie załapałam. 😉 Szczerze mówiąc nie pamiętam, czy w ogóle miałam jakieś podręczniki do ZPT. Kojarzę jedynie zeszyty ćwiczeń do pisma i rysunku technicznego, w którym z kolei pomagał mi Tata, bo kończył technikum mechaniczne i świetnie rysuje.

Zostaw ślad po sobie!